Porażka na całej linii – Kolejorz przegrał z Podbeskidziem Bielsko-Biała
Porażka – tak najkrócej można streścić to, co zaprezentowali piłkarze Kolejorza w Bielsku-Białej. Choć wydawało się, że graczy z Poznania czeka łatwe zadanie, to jednak było zupełnie inaczej, a Lech Poznań poniósł dotkliwą (i w pełni zasłużoną) porażkę.
Niespodzianką była na pewno obecność Macieja Wilusza w wyjściowej jedenastce. Od początku na boisku znaleźli się także Sisi oraz Nicki Bille Nielsen, czyli – teoretycznie – dwóch napastników. Z powodu nieobecności Trałki i Linettego w środku od pierwszej minuty wystąpił duet Tetteh-Gajos.
Gospodarze, mimo że zajmują ostatnią pozycję w tabeli, a ostatnie spotkanie przegrali 5:0, rozpoczęli mecz z animuszem. Już w trzeciej minucie Demjan dośrkodowywał spod linii końcowej w pole karne, jednak tam nie było żadnego z jego partnerów, który mógłby być szybszy niż interweniujący Burić. Co więcej, przez pierwsze 10 minut piłkarze Kolejorza byli mniej groźni niż górale! Naprawdę gorąco było w 15. minucie, kiedy to po chaotycznej akcji gospodarzy Mateusz Szczepaniak był w dogodnej sytuacji, niemal sam-na-sam z Buriciem. Na szczęście goklkiper Lecha był na posterunku.
Ataki gospodarzy się opłaciły – w 17. minucie Burić był już bezradny, a jego katem okazał się Robert Demjan. Ciężko wskazać piłkarza Kolejorza, który popełnił tutaj błąd, ponieważ zawiniła cała formacja defensywna.
Dośc nieoczekiwanie w 24. minucie z boiska zszedł Nielsen, którego zastąpił Dawid Kownacki, ale niewiele to zmieniło. Nadal to Podbeskidzie było stroną dominującą i przeprowadzało groźniejsze akcje. W drużynie Lecha ciężko było wskazać piłkarza będącego mocną stroną Kolejorza. Dość powiedzieć, że do końca pierwszej połowy piłkarze z Poznania oddali tylko jeden strzał celny!
Ta niemoc trwała też na początku drugiej połowy, choć obra zgry się zmienił, czemu obie drużyny “zawiniły” po równo. Podbeskidzie bowiem zaczęło grać wolniej, pressing osłabł, a drużyna z Bielska-Białej cofnęła się na swoją połowę. Lech za to zaczął grać szybciej, jakby dokładniej, choć wciąż wiele jakości brakowało. Na szczęście w 62. minucie piłkarze z Poznania przeprowadzili świetną, kombinacyjną akcję, a Kownacki (po asyście Kadara) z bliska wbił piłkę do siatki.
I byłby to dobry prognostyk, gdyby nie to, że piłkarze Kolejorza zrobili dokładnie to samo, co robili w meczu z Termaliką w poprzedniej kolejce: stanęli. Wykorzystał to Marek Sokołowski, który strzelił gola zaledwie dwie minuty po bramce dla Lecha.
Już minutę później Kownacki mógł (ponownie) wyrównać – świetną akcję przeprowadził na boku boiska Szymon Pawłowski, który zagrał piłkę do środka pola karnego, gdzie największą przytomnością wykazał się właśnie “Kownaś”. Niestety, Sokołowski tym razem przydał się pod własną bramką i wystąpił w roli bramkarza, wybijając piłkę daleko w przód.
Lech wrócił do “formy” z początku sezonu – nic nie grał, a przynajmniej nic, co mogłoby się zamienić na bramkę. Fatalna była 79. minuta meczu, kiedy to zawodnicy Podbeskidzia Bielsko-Biała wbili trzecią bramkę. Żal było patrzeć na grę Kolejorza, choć to zawodnicy z Poznania byli przez większą część meczu przy piłce.
Osatatecznie mecz zakończył się wynikiem 4:1 dla Podbeskidzia, choć mogło być wyżej, gdyby jeden z goli nie padł z minimalnego spalonego. Lech zaliczył prawdopodobnie najgorszy mecz za kadencji Jana Urbana. Miejmy nadzieję, że osatatni tego typu w tym sezonie.